Ta jedna Katarzyna

25
listopada to w Kościele Katolickim dzień wspomnienia św. Katarzyny
Aleksandryjskiej. Choć jej kult dzisiaj jest mocno przymglony
blaskiem bardziej popularnych świętych, to jednak ranga
Świętej Katarzyny jako potężnej orędowniczki pozostaje
niezmienna od czasów jej męczeńskiej śmierci w pierwszych wiekach
chrześcijaństwa. Katarzyna należy bowiem do grona XIV Świętych
Wspomożycieli Kościołów Katolickiego i Prawosławnego. Patronuje
całej rzeszy profesji a jej kult do dziś jest praktykowany
zwłaszcza na Świętej Górze Synaj, gdzie jej ciało po
męczeńskiej śmierci przenieśli Aniołowie.
Wg przekazów św. Rufina i Euzebiusza Katarzyna urodziła się w egipskiej Aleksandrii i wywodziła się z królewskiego rodu. Z racji pochodzenia była zatem osobą zamożną oraz należycie wykształconą. Zwróciła na siebie uwagę cesarza rzymskiego Maksencujsza. Słynął on z walki z młodym wówczas Kościołem. Gdy przebywał w stolicy Egiptu – Aleksandrii zarządził dysputę Katarzyny z kilkunastoma filozofami. Ulegli oni jednak Katarzynie i nawrócili się na Chrześcijaństwo. Wówczas próbowano zmusić ją do oddania czci bożkom i wyparcia się wiary, jednak i w tej próbie Katarzyna okazała się być nieugięta. Rozgniewany cesarz rozkazał ją uwięzić i torturować. Smagano ją żyłami wołowymi, morzono głodem, łamano kości a ostatecznie ścięto mieczem. Ikonografia przedstawia świętą jako piękną, młodą dziewczynę. Jej atrybutami są palma, męczeńska, koło zębate, księga i miecz. W Polsce kult świętej Katarzyny praktykowany jest w nielicznych parafiach.
W Kościele Rzymskim samo wspomnienie jest dowolne a formularz liturgii znajduje się w Mszach dla niektórych kościołów. Jednym z tych kościołów jest marczowski kościół filialny, który z racji przypadającego dzisiaj (25 listopada) wspomnienia jutro obchodzić będzie Odpust ku czci świętej.
Św. Katarzyna jest zatem mocno związana z naszą miejscowością. Każde marczowianin, marczowianka, przeździedzanin i przeździedzanka bardziej lub mniej poleca jej swoje troski i zmartwienia a jutrzejsza okazja będzie zatem szczególną ku temu sposobnością.
Uroczystą Sumę Odpustową ku czci św. Katarzyny Aleksandryjskiej sprawować będą kapłani dekanatu lwóweckiego o 13:30.

Poezye
cz. 1
Antoni
Lange
Widzenie św. Katarzyny
Rzecz
wam o świętej powiem Katarzynie,
Jaki przedziwny miała sen w
ciemnicy
W wigilią ranka, gdy jej krew popłynie.W
mrok prześladowcy zawiedli ją dzicy.
Cezar Maxencyusz,
bałwochwalca srogi,
Do ślubu żądał tej świętej
dziewicy,Jeżeli uczci jego kłamne bogi
I razem
wiarę rzuci Chrystusową.
Ale dziewica zna Syońskie
drogi:Nietylko nie drży na Cezara słowo,
Lecz
cudem jeszcze nawraca tysiące
I Bogu chwałę wciąż przynosi
nową.A były wonczas rzesze prawd łaknące,
I
nawet żona cesarska — Augusta,
Ku świętej poszła — niby
ku patronce.I chrzest jej dały Katarzyny usta
I
umęczoną jest. A z nią mędrcowie,
Którzy poznali, jak ich
mądrość pusta —I tłumy ludu — w tej dziewicy
słowie,
Znaleźli prawdę i zbawienie wieczne,
I
świątobliwe męczeńskie wezgłowie.
W
Cezarze tylko pragnienie wszeteczne
Zapanowało, że chciał jej
zagłady
I oczy zamknął na prawdy słoneczne.A
przetoż wiernych umęczył gromady
I ciągle żądał dziewicy
w małżeństwo,
Gdy przed Mesyaszem dopuści się zdrady.Lecz
ona wieczne przysięgła panieństwo,
Bo tylko Jezus był jej
oblubieniec:
Więc ją poganin skazał na męczeństwo.A
już anioły splatały jej wieniec,
I w serce lały wonne
aromaty,
A moc proroczą w błękity jej źrenic.Stącona
w mroki za więzienne kraty,
Święta panienka — zakuta w
łańcuchy
Usnęła cicho, zanim przyjdą katy.Jakieś
ją dobre otoczyły duchy,
Balsamem bożym łagodząc jej
bole,
Słomiany barłóg przemieniając w puchy.Słodka
pogoda była na jej czole;
W sercu modlitwa drżała
nieskończona,
A włos, w promienną strojny aureolę,W
złotych pierścieniach na białe ramiona
Spływał jak fala i
na włosiennicę.
I śniła cisza ubłogosławiona.Anielski
uśmiech okraszał jej lice.
Ostatnie błyski jesiennego
słońca
Smętnie żegnały wilgotną ciemnicę.Tu
się zaczyna sen. — Jasnowidząca,
Jak gdyby sen jej upotężnił
oczy —
Widziała ziemię od końca do końca...
Widziała
na niej Jutra sen proroczy,
Sumienia ludzkie w istotnej
postaci,
Zda się przez szyby o tafli przezroczejSkroś
przenikając... I ludzi swych braci
Płakała — widząc mroki
ich sumienia,
Jak żyli błędów hańbą trędowaci,Choć
łask im tylą krzyż się opromienia.
I oto myśli wzruszyły
ją dziwne
I gorzko płacze ludzkiego plemienia,Że
samo dobro nie jest mu pożywne;
Złego nie czyni, bo się
piekła trwoży,
Lub marzy w niebie te gaje oliwne,Kędy
zapłatę weźmie z ręki bożej:
I w tej nadziei jego cnoty
droga,
W tym strachu — puklerz od życia bezdroży.I,
gdyby nie ta nadzieja i trwoga,
Nie owo piekło i niebieskie
szranki:
Cnoty-by człowiek odbieżał i Boga.Dzikiej
rozkoszy jeno rwał-by wianki
I bez bojaźni spełniał-by złe
czyny;
Zwierzęciu równy, pił-by z każdej szklanki.I
łzy stanęły w oczach Katarzyny,
Bo chce w człowieku taką
miłość cnoty
Mieć, by, nie bacząc na owe krainyPiekła
i niebios, był jak anioł złoty
I dobro czynił dla dobra —
i grzechu
Strzegł się dla grzechu. Lecz słabe istotyWciąż
o tych rajów marzyły uśmiechu
I ciągle drżały na piekielny
strumień,
Mając ich widmo w każdym swym oddechu.
"O
ludzki rodzie! hańbą się zarumień —
Jasnowidząca we śnie
im zawoła —
Bo oto wstrząsnę głębie waszych
sumień!Niedość, że Bóg wam zesłał Archanioła
—
Chcecież wy jeszcze, chwilowe przechodnie,
Wiecznych
rozkoszy, wiecznych nagród koła?...Ja was nauczę
niewawidzieć zbrodnię,
Ja was nauczę kochać cnót
wyroki!...
Amforę dajcie, dajcie mi pochodnię!Ja
zniszczę niebo — i piekielne mroki:
Błękity nieba spalę na
popioły,
Zaleję piekło wodnymi potoki!"Naraz
w jej dłoni (pewnie przez anioły)
Błyska czerwona pochodnia,
— a w drugiej
Dzban pełny wody ze śniegiem pospoły.I
oto naraz wierne boże sługi
Nieskończoności wrota jej
otwarły —
I oko ducha w dalekie żeglugiPosyła w
świat ten, wiekuiście zmarły,
Lecz wiekuiście żyjący. —
I oto
Ludzkie jej troski zdały się jak karły.Widziała
niebios promieniste złoto,
Chóry aniołów i błogosławionych
—
I świat, pachnący lazurową cnotą.Widziała w
głębiach tłumy potępionych,
Jak się w boleściach wili
nieśmiertelnych,
Płonąc na ogniu stosów zapalonych.I
te otchłanie lazurów weselnych,
I te podziemiów straszliwe
sklepienie,
Te zgrzyty zębów wśród jęków piekielnych —
Takie
w jej sercu wzbudziły natchnienie,
Że ledwie świat ten
zobaczy otworem,
Wnet nań wyrzuci dwojakie strumienie.Więc
strumień wody niszczącym likworem
W piekielną bezdnię
zapada, w te sfery,
Za które słońce zachodzi wieczorem.A
strumień ognia łakomy na żery
Tam, gdzie szczęśliwość
wybrańcy dziedziczą —
Ulata w górnych błękitów
etery.Nagle rażone falą tajemniczą,
Niby
piorunem, który lasy niszczy,
Kręgi piekielne, jak żmije
zasyczą.Zalany wodą żar, jak wicher świszczy,
I
w kłęby pary przepala zdrój cieczy,
W siarczanych spazmach
swych płomiennych zgliszczyDymiąc błękitnie. Jak od
ostrych mieczy,
Od świętej wody uchodzą szatany,
Drżąc
o swe piekło i piekielne rzeczy.Ale już suną
srebrzyste bałwany
I fala, hucząc spienionym żywiołem,
Zmienia
się w rzeki — w morza — w oceany!Stosy gehenny
zalewając kołem,
Gasi na wieki, a każdy zagasa,
Sycząc
w agonii pod fali kościołem.Zamarły stosy. Potępieńców
rasa
W głębi przepada. Nadszedł kres jej kary,
Lecz
znikła razem wszech nadziei krasa.W święconej wodzie
piekielne te skwary
Zgasły na zawsze. — A tymczasem w
górze
Padały inne wieczności filary.
Jasnych
aniołów siedziby w lazurze,
Kręgi złocone planet
kołowrotem,
Błogosławionych nieśmiertelne róże;Świat,
gdzie, Panowań upojone złotem,
Cnoty, Modlitwy, Duchy,
Serafimy,
Jak w tęczy żyją pod nieba namiotem,Nie
znając ognia, wichrów ani zimy:
Dziś — płomienistym rażony
wybuchem —
Drżał widząc gęste niespodziane dymy.Ujęte
siły nieznanej podmuchem,
Wstrzęsły się czyste przestrzenie
błękitu,
Gorejąc iskier niewstrzymanym ruchem:Płonęło
niebo od posad do szczytu
I, czerwonością rozpalone
krwawą,
Skroś — od nadiru aż po kres zenitu,Było
jak wulkan buchający lawą!
W prochy padają cherubów
siedliska;
Nicestwo dysze nad świętych dzierżawą.Dopieroż
dymy z onego zwaliska
Toczyły wokół pomieszane wonie
Czadu
i ambry. I zgorzała wszystkaNiebios kraina, a w
niebiosów zgonie
Spłonęły duchy wybrańców i świętych,
Co
miały wieczność na patryarszem łonie.Nie było-ć
teraz duchów wniebowziętych,
(Zniknęły razem z krainami
swemi),
Nie było duchów ani stref przeklętych.I
wielki przestrach panował na ziemi,
Bo niemasz odtąd piekieł
i niebiosów,
A ród człowieczy, jak dawniej się plemi.
I
stała ludzkość trwożna swoich losów:
Co czynić będzie —
gdyż jest jak bez dachu,
I w przerażeniu czekała
chaosów..."Niemasz nadziei dla nas, niemasz
strachu...
Próżną jest cnota, grzech i błąd jest
niczem,
Bez groźby karań, bez nagród zapachu!Nagrody
były w niebie tajemniczem,
A w piekle gorzał wieczny stos
gehenny:
I dwa te słońca cnót były nam zniczem.A
teraz wszechświat, nicością bezdenny —
I nieśmiertelność
ducha zatracona
I oto wiedziem żywot bezimienny".Owo
jak ludzkie jęczały plemiona,
Żaląc się dzieła Katarzyny
świętej,
Które spełniła w miłości. Więc ona:"Rzućcie
— zawoła — te próżne lamenty,
Bom ja was dzieci —
przerobiła w męże!
Tak! Serca wasze zepchnęłam w
odmętyWichrów życiowych, kędy grzech się lęże,
Gdzie
namiętności czyhają na dusze,
Gdzie własne serce macie za
oręże...Prawdę wam mówię; bolesne katusze
Czekają
na was, burze bez przystani,
Mamidła pokus, ulewy i susze,
—Będziecie kłuci i prześladowani,
Będziecie
jednej łaknęli minuty,
Która nie krwawi, nie łzawi, nie
rani,Lecz i sen nawet będzie wam zatruty,
Bo
wieczna walka — to los, co was czeka,
A droga wasza przez pola
cykuty.
Dla
duchów silnych droga niedaleka,
A cel jej w waszych serc
doskonaleniu.
Zniszczyłam dziecko — stworzyłam
człowieka!Nic już tam niema na niebios sklepieniu,
Nie
oczekujcie kary ni nagrody:
Zapłata leży w waszych czynów
rdzeniu.Powiędły niebios złocone ogrody:
Czyn
każdy w sobie nosi swe wyniki
I sam od dzisiaj rodzi swoje
płody.Ludy, mówiące różnymi języki,
Słuchajcie
słów mych! Czyn się z czynem splata,
A zło i dobro —
groźne dwa tajnikiW swej treści własnej mają topór
kata,
Albo koronę, co się niebiem złoci.
Tak, w czynów
treści — czynów jest zapłata.Tak czyn się każdy w
sobie wielokroci,
Z wyników własnych trwałemi
ogniwy
Spleciony w jedność. — Dość tych łez
wilgoci!Dość! O, nie płaczcie, że nadziemskiej
niwy,
Gdy śmierć nadejdzie — więcej nie ujrzycie,
Bowiem
umarły zna więcej niż żywy.Bo śmierć to wieczne,
absolutne życie;
Śmierć — to kołyska tysiąca żywiołów,
A
wszelkie dobro czyli zło — w rozkwicieW niej się
odradza. Z mogilnych odlotów
Przeszłości pełny świat się
rodzi nowy.
Więc niechaj duch nasz będzie zawsze gotów.Świat
wam stworzyłam wielki i surowy,
Gdzie jeden puklerz i jedno
oparcie
W żelezie waszej potęgi duchowej!
Idźcie
z tą bronią na wichrów natarcie,
A kto zwycięży — temu
chwała wieczna,
Nie czekał nagród za samozaparcie" —I
oto cisza nastała świąteczna...
Wtem zdala piosnka zabrzmi
skowronkowa
I w mroki celi padła skra słoneczna.Zbudzona
ze snu, święta białogłowa,
Jakby w natchnieniu, padła na
kolana.
"O Chryste Panie! bierz mię, jam gotowa!"A
razem furta zgrzytnęła miedziana
I weszły katy. Gołąb jakiś
boski
Z lazurów spłynął. Dziewica wybranaZ
weselną duszą szła pod miecz katowski.